Uśmiech plus uśmiech równa się miłość
Ciąg dalszy
Przeczytała raz i drugi. „To dla mnie”– uświadomiła sobie nagle. Przeszedł ją dreszcz radości. „On mnie kocha?” – Zadała sobie to pytanie po raz pierwszy i od razu wiedziała. – „Tak. Ja go też kocham”.
Nigdy nie padło miedzy nimi to słowo. Może nadeszła ta chwila. Może czas już powiedzieć to sobie. Kaśka dopadła swojego powiernika i poszukała miniaturkę, która się ostatnio w jej głowie zrodziła, a którą przelała na papier jak inne swoje myśli. Wyślę ją Pawłowi, postanowiła. Zwątpiła w tej samej chwili i tego zwątpienia w następnej się pozbyła. Jeśli on miał odwagę napisać wierszem to, dlaczego ona nie ma mu odpowiedzieć tym samym.
Lubiła bawić się słowami i układać rymowanki. Dowcipne i poważne, smętne i radosne. Jak nienawidziła liczb tak kochała słowa. Z polskiego same szóstki z fizyki dwóje, z matematyki korki. Tylko chemia była jej przychylna i to był, wśród innych, temat rozmów z Pawłem. Położyła palce na klawiaturze.
Paweł wpadł do domu jak burza, był głodny i zziębnięty. Po siatkówce wszyscy gracze zostali zaskoczeni zimnym prysznicem z powodu jakiejś awantury z ciepłą wodą. Syberyjski prysznic w połączeniu z brakiem kanapek, które zniknęły w niewiadomy sposób z jego plecaka, a herbata z zamkniętego termosu wyparowała też nie wiadomo jak, nastroiły go nieprzychylnie do świata. Ale gdy wszedł do pokoju i spojrzał na komputer, od razu usiadł i nie myśląc o tym co go spotkało, kliknął na „listonosza”. Jest odpowiedź. Już miał otworzyć, gdy ogarnęła go fala zwątpienia. Pewnie się wygłupił tym wierszem. Co ma być to będzie. Otworzył. Patrzył i patrzył na te kilka słów. Wreszcie jakby się przebudził i wyszeptał to co było napisane: „to jest piękny list, ja też mogłabym powtórzyć te słowa”. Siedział jeszcze długo wpatrując się w ten tekst.
Dzwonek telefonu obudził go z tego letargu. Nie odebrał, bo już miał inne plany niż rozmowa z kolegą. Zawył radośnie, odtańczył dziki taniec i pół godziny później stał u drzwi ukochanej z różą, którą kupił za „pożyczone” pieniądze – rozbiwszy skarbonkę braciszkowi. Zanim zadzwonił drzwi się otworzyły. Katarzyna spojrzała na Pawła, na różę i na spodnie od garnituru w kant prasowane, które kończyły się sportowymi butami marki Nike. Najpierw skonsternowana zaczerwieniła się po uszy, pomyślała, że Paweł przyszedł z oświadczynami. Zmitygowała się po sekundzie. Co też jej chodzi po głowie. Mają przed sobą jeszcze maturę, a potem studia, a potem… No właśnie… co potem… Już nie myślała. Oprzytomniawszy zaprosiła Pawła do pokoju, pobiegła do kuchni po coś do picia, bo ją suchość gardła dopadła. Wróciła z dzbankiem soku pomarańczowego, a Paweł siedział na krześle trzymając różę. Zaproponowała sok. Chętnie się napił, trzymając jedną ręką szklankę, drugą mając ciągle zajętą kwiatem. W końcu Kaśka się roześmiała patrząc na Pawła ze szklanką i róża. On, jakby teraz sobie przypomniał z czym przyszedł, odstawił szklankę z niedopitym sokiem na stolik. Wstał, następnie przyklęknął i powiedział uroczyście: bądź moją Kasieńką. W jej dłonie włożył różę. Kaśka ze łzami w oczach zaczęła coś niewyraźnie mówić. I zamilkła. Ich oczy roztaczały blask i lśniły jak brylanty, pełne łez szczęścia. Słowa zdały się zbędnymi, więc już ich nie było więcej. Gorącym całusem przypieczętowali to doniosłe wydarzenie i wznieśli niemy toast sokiem pomarańczowym pijąc z jednej szklanki na przemian, żeby się nie rozstawać, choć na małą chwilkę pójścia do kuchni po drugą. Róża znalazła się w małym wazoniku na biurku Kasieńki.
Lata mijały. Kasieńka i Paweł zakończyli edukację i zaczęli pracować, każde robiło to co lubi. Raz było im w życiu lepiej, raz gorzej. Zawsze jednak byli razem. Pisali sobie wiersze, czytali bajki dzieciom. Chodzili na spacery nad staw, patrzyli na pływające kaczki opowiadając pociechom skąd się wzięli na świecie. Potem potomstwo wydoroślało nieco i rozjechało się po akademikach. Została tradycja jesiennych spacerów w to historyczne miejsce.
Różyczka stała zasuszona, zachowując barwę miłości, w tym samym wazoniku, na tym samym biurku. Tylko pokój był inny, w innym domu. Ich własnym domu. Patrząc na nią zawsze się uśmiechali z czułością, i do niej, i do siebie.
Szczęśliwi ludzie!